Na wstępie przepraszam za spory zastój na blogu, postaram się część tych zaległości z czasem nadrobić, jednak nie wiem czy mi się to w pełni uda, więc proszę o wyrozumiałość.
Jak pewnie wiecie, na przełomie marca i kwietnia byłam w Anglii na 3 koncertach w ramach Word of Mouth Tour. Dzisiaj przed Wami pierwsza odsłona mojej relacji koncertowej.
BRIGHTON
29.03, godz. 5:30
Wczesna pobudka uświadamia mi, że dzisiaj ma wydarzyć się
coś wielkiego. Jedno spojrzenie za okno…i przerażenie. Za oknem mgła, gęsta,
mlecznobiała mgła, przez którą nie widzę nawet drugiej strony ulicy. Spoglądam
na stronę lotniska czy nie pojawił się komunikat o odwołanym lub przesuniętym
locie. Nic takiego jeszcze nie ma, więc niezrażona i pełna nadziei biorę szybki
prysznic. Następnie śniadanie. Pakowanie ostatnich rzeczy do i tak wypchanej po
brzegi walizki. Kontakt z Kasią. Ona też już nie śpi i podobnie, jak ja, jest
gotowa do drogi. Ponowne spojrzenie za okno nie napawa mnie optymizmem. Gęsta
mgła wciąż opatula moje miasto. Prognoza z Warszawy jest bardziej optymistyczna,
więc ruszam w drogę ku Pyrzowicom.
Po drodze pierwszy sukces, zza chmur i mgły wychodzi słońce,
a wraz z nim na mojej twarzy pojawia się coraz większy uśmiech i świadomość ‘to
się naprawdę dzieje, za parę godzin będę w Anglii’. Wciąż z pewnym
niedowierzaniem przemierzam halę Pyrzowickiego lotniska. Szybka rozmowa z
PolishDreamTeam motywuje do działania. Czas na kontrolę bagażową i 2-godzinne
oczekiwanie na lot.
Siedzę w samolocie i uśmiecham się do siebie. Otoczenie nie
ma dla mnie znaczenia, ja myślami jesteś już 1500 km dalej. Lot jak zawsze miły
i bezstresowy.
Londyn Stansted wita mnie słoneczną pogodą. Are you ready for us?!
US. No właśnie, gdzie jest moja druga połowa tej szalonej
wyprawy? Nerwowo rozglądam się w poszukiwaniu Kasi lub chociaż informacji czy
samolot z Warszawy już wylądował. Mam czas na rozglądanie tkwiąc w godzinnej
kolejce do kontroli paszportowej. Dzwonię, raz, drugi, piąty, dziesiąty. Nic. I
oto w kolejce za mną widzę JĄ. Otaczająca nas grupa nie pozwala zbyt głośno
krzyczeć z tej radości, ale wszystko we mnie tańczy. Ahoj przygodo!
Od teraz wszystko idzie szybko. Kontrola, pociąg do
Brighton. Jesteśmy na miejscu przed czasem. Szukamy naszego hostelu. I tu
pierwsza niespodzianka. Zostajemy przeniesione w inne miejsce, do nowego
miejsca, świeżo po remoncie, mając do dyspozycji cały hostel dla siebie. Przyjemności
nie koniec. Piękna pogoda, blisko morza i promenady. Czego chcieć więcej? A
tak! The Wanted! Przecież dla nich tu jesteśmy. A więc czas na przygotowania. Na
szybko robimy świecącą flagę. Artystkami to my nie jesteśmy i być nie będziemy.
Czy wyglądamy już jak milion dolarów? Erm…powiedzmy, a więc komu w drogę temu
czas. Daleko iść nie musiałyśmy, już po 2 minutach jesteśmy na miejscu. Ale tam
okazuje się, że o czym zapomniałyśmy. Czas na powrót. Po 20 minutach wracamy na
miejsce, a tu zaskoczenie, kolejka nieco się wydłużyła. Stajemy i czekamy.
Chyba o czymś znowu zapomniałyśmy. Wypada coś zjeść (często o tym zapominałyśmy
:D). Nudząc się w kolejce, robimy sobie kilka selfie i nagle błyskotliwa Mona
rzuca pierwszą genialną myśl.
„-Kasia, zobacz na te busy co tu stoją. Kto wie czy chłopcy
nimi nie podróżują.
-Eee…no tak, przecież z przodu jest kartka The Wanted.
- Aha. Bez komentarza. :D”
W końcu otwierają się bramki. Totalne szaleństwo, wszyscy wchodzą.
Szukamy Sali, następnie swoich miejsc. Dobra miejscówka, wszystko idealnie
widzimy, blisko sceny. Brakuje tylko 1 osoby. Marie dociera spóźniona.
Dziewczyny od razu zabierają się za malowanie ciała farbkami.
Chwile oczekiwania dłużą się niemiłosiernie, ale w końcu
gasną światła i na scenę wychodzi Elyar Fox. Co tu dużo mówić, mnie występ nie
porwał. Moje towarzyszki też jakoś nie.
Więc przejdźmy od razu do występów Vampsów. Wow! Dali czadu,
porwali publiczność, która się rozśpiewała. Należy im się wielki szacun. No i
dość szybko zauważyli polską flagę, machając i uśmiechając się do nas. No i
oficjalnie mogę powiedzieć, że i ja stałam się fanką tego czarującego uśmiechu
Brada ;) A co do Connora, to cały czas zastanawiałam się czy wystarczy mu
sceny, czy znowu z niej spadnie :D
Pojawia się w nas szatański pomysł. W strefie VIPów od
samego początku jest wolnych 6 krzesełek. Korzystając z zamieszania, które
wytworzyło się po tym, jak zespół The Vamps zszedł ze sceny i nieuwagi
ochroniarzy, zajmujemy 3, udając, że siedzimy tu od samego początku :D Nasz
plan był prawie doskonały, gdyby nie jeden z ochroniarzy, który stwierdził, że
to nie nasze siedzenia i on wie, kto je zajmuje. My nagle zamieniamy się w
przygłupy, których ‘English is BED’. Pomimo naszych usilnych starań i prób, pan
stawia sprawę na ostrzu noża, więc w obawie przed wywaleniem nas z koncertu,
wracamy na swoje miejsca, pod czujnym okiem wcześniej wspomnianego pana.
Chwila oczekiwania i oto się zaczyna, chwila na którą
czekałyśmy. Wielka biała płachta, a za nim kolejno pojawiających się 5
sylwetek. Pierwsze dźwięki Gold forever, a we mnie wszystko tańczy i śpiewa,
serce chce wyskoczyć z piersi. W końcu płachta opada i widzę ICH. Jak zawsze
wyglądają fenomenalnie! Jednak coś nie daje mi spokoju, coś jest nie tak z
Jayem. Mam ochotę wbiec na scenę i go mocno przytulić. Szybko wyjaśnia się co
jest przyczyną jego złego samopoczucia, pierwsze wykonywane przez niego
dźwięki, nie pozostawiają wątpliwości, iż z gardłem Jaya jest coś nie tak. Sam
przyznaje, że jest chory : (
Jak zawsze pojawia się totalny szał. Co mam robić?! Robię
zdjęcia, krzyczę, nagrywam filmik, krzyczę, unoszę flagę, krzyczę, robię
kolejne fotki, krzyczę, śpiewam…i płaczę. W pewnym momencie emocje biorą górę,
ich bliskość, ich głos, ich śpiew, ich podejście do fanów, ich zwrócenie się w
naszym kierunku, ich podsumowanie kariery…to za dużo. Ale chłopcy nie dają mi
zbyt długo płakać, cały czas machają w naszym kierunku, uśmiechają się i
pokazują, że widzą naszą flagę. A ja chcę krzyczeć: DZIĘKUJĘ! Heartbreak story,
pierwsze dźwięki w wykonaniu Jaya, a ja po raz kolejny wymiękam.
Czas na Heart Vacancy, a tu niespodzianka, coś czego chłopcy
nie zrobili do tej pory podczas Word of Mouth Tour. Wybierają 5 dziewczyn,
które będą im towarzyszyć podczas tego utworu. Jay przez długi czas patrzy w
naszym kierunku, wacha się…niestety, jesteśmy blisko sceny, ale
niedostatecznie, aby mógł nas wybrać, więc wybór pada na inną osobę.
Podczas zmiany strojów, na telebimach puszczane są filmiki z
podsumowaniem ich kariery, podczas których każdy z nich dodaje coś od siebie.
Uśmiech miesza się ze łzami. Tyle wspaniałych chwil, tyle emocji, tyle
wydarzeń.
Koncert powoli zbliża się ku końcowi, ale na otwarcie łez
pojawia się Walks like Rihanna, Chasing the sun, I found you, We own the night,
które sprawiają, że cała sala tańczy i śpiewa, a chłopcy, jak zwykle pokazują
niesamowitą energię, wygłupiają się i tańczą. Tak, dobrze czytacie, TAŃCZĄ!
Mają nawet swój układ taneczny do I found you. Publika ma swój, pokazujący, że
to my znaleźliśmy ich.
All time
low i Glad you came…na dzisiaj to koniec. Czas opuścić sale, ale jak to
zrobić, kiedy ja chcę ich więcej, kiedy czuję niedosyt? Dopada mnie potworne
zmęczenie, ale nie to fizyczne, a psychiczne, ale muszę być silna i nie mogę
więcej płakać, w końcu wylałam ich tyle podczas koncertu.
Wracamy do hostelu. Czuję się totalnie pusta. I zmęczona.
Dziewczyny planują wyjść na miasto, ja już nie daję rady. Im
też zaczyna udzielać się to zmęczenie i świadomość tego, co się dzieje.
Zostajemy razem i wspominamy koncert, wspominamy różne zabawne teksty i
momenty. Przeglądamy Internet, a tu zdjęcia fanów na parkingu. No cóż, nam się
nie udało. Idziemy spać, w końcu rano czeka nas kolejna wyprawa. Kolejny
przystanek to Londyn, gdzie zaplanowałyśmy odpoczynek, zwiedzanie, shopping
oraz spotkania w miłym towarzystwie.
30.03, Brighton
Szlag! Budzę się, zastanawiając się, która godzina. Ach ta
zmiana czasu, nic nie ogarniam. Gdyby nie fakt, że piłam niewiele poprzedniego
wieczoru, pomyślałabym, że mam potwornego kaca, a to po prostu wciąż pustka.
Nie mam czasu na rozczulanie się nad sobą. Czas się spakować, iść coś zjeść i
ruszać w drogę.
2/3 planu zrealizowane, a więc wracamy do hostelu, gdzie
czekają nas jeszcze ostatnie przygotowania przed wyjazdem do Londyna…i nagle
słyszę tylko rozpaczliwy krzyk Marie „Girls, girls!” W mgnieniu oka, znajdujemy
się we 3 w pokoju, oczekując na wyjaśnienia. ‘Oni tu są!’ Jacy oni? Mój mózg
nie potrafi przeanalizować otrzymanej informacji. Wszystko dzieje się tak
szybko. Rzucamy wszystko i idziemy pod hotel, w którym podobno zatrzymali się
Nathan i Max.
Mija chwila za chwilą, nic się nie dzieje, a my wciąż nie
wiemy czy aby na pewno oni tam są i co mamy dalej robić. Za godzinę mamy autobus
do Londynu. Stawiamy wszystko na jedną kartę. Londyn nam nie ucieknie,
pojedziemy później. Zostajemy w Brighton. Wracamy do hostelu, aby się
wymeldować i zostawić w bezpiecznym miejscu nasz bagaż. I znowu jesteśmy pod
hotelem.
Czas dłuży się niemiłosiernie, ale w końcu zaczyna się coś
dziać. Ludzie, którzy się wymeldowali tego dnia z hotelu zaczynają opuszczać
hotel. Fanek zaczyna przybywać. I nagle ogólne poruszenie, co się dzieje?! The
Vamps opuszcza hotel, po cichu, bez zatrzymywania się na kilka zdjęć z fanami.
Tłum się mocno rozrzedził.
Czekamy dalej, a naszych, jak nie było tak nie ma. Nie
wiadomo czy to dobry znak czy nie. Ale skoro nie wyszli to znaczy, że nie
wymeldowują się tego dnia, a więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. Wraz z nami
czekała grupa fanów z Włoch. Po jakimś czasie w ich rozmowie dało się usłyszeć
słowo ‘Max’, a więc zerwałyśmy się na równe nogi i oto ukazuje się nam ON, Max
we własnej osobie <3 Serce mi łomocze, jak szalone, w głowie totalny chaos.
Po chwili za Maxem wychodzi jego Mama oraz śliczna blondynka. Max wita się z
nami, jednocześnie przepraszając, że chciałby teraz trochę czasu spędzić z towarzyszącymi
mu damami, ale zapewniając, że do nas wróci. Nie pozostaje nam nic innego, jak
czekać na ich powrót.
A co z Nathanem? Wciąż nie opuszcza hotelu. Jednak
przychodzi i czas na niego. Wśród dużej grupy przyjaciół, wychodzi Nathan. I tu
WIELKIE rozczarowanie. Nathan traktuje fanów, jak powietrze, omijając ich
szerokim łukiem, nawet się nie witając… Część Włoskich fanów czując rozżalenie
tą sytuacją odpuszcza sobie dalsze oczekiwanie. Zostajemy we 4, dwie Polki i
dwie Włoszki. Nie przeszkadza nam chłód, głód, zmęczenie czy też niewygodne
siedzenie, jakim był betonowy chodnik pod hotelem. Długo dyskutujemy o dziwnym
zachowaniu Nathana.
Mija kilka godzin podczas, których widziałyśmy także Paula
oraz instrumentalistów grających z chłopcami. Wszyscy miło się uśmiechają i
odpowiadają na nasze pozdrowienia.
W końcu widzimy dużą grupę, której przoduje Nathan. I tu
kolejny cios. Tym razem na nasz widok, postanowił skręcić i iść podjazdem dla
inwalidów. ‘What’s wrong with you?’ krzyczy całe moje ciało. Totalny policzek
drugi raz wymierzony w naszą stronę. Jeden raz może się zdarzyć każdemu, ale
dwa razy i to tego samego dnia? Trochę tego za wiele…Skoro Ty masz nas w
głębokim poważaniu, to i my Cię tam mamy. Całe szczęście jest jeszcze Max na którego na
pewno warto poczekać.
Dziewczyny pogrążyły się w rozmowie, a ja podziwiałam piękny
nadmorski krajobraz, który roztaczał się przede mną. I nagle mój widok zakłócił
ktoś jeszcze…
-Kasia. Kasia! - mówię prawie bezgłośnie szamocąc ją za
ramię, nie odrywając wzroku od niego.
Za późno, muszę coś zrobić! ‘Hello Nath!’ Ostatnia szansa,
jeżeli odpowiesz to wstanę się z Tobą przywitać, jeżeli nie, jesteś dla mnie
starcony….
‘Ooo, hi!’ – słyszę w odpowiedzi.
I nagle wszystko toczy się tak, jakby nie było porannego
zajścia, jakby nie było feralnego powrotu. Rozmawiam z Nathanem! Pierwsza myśl
mów o Polsce. I takie też były moje pierwsze słowa ‘Jestem z Polski.
Przyleciałyśmy tu specjalnie dla Was. Byłyśmy w Brighton, jutro będziemy w
Bournemouth na M&G, a we wtorek w Nottingham’. Chyba wywołuje to na nim
małe wrażenie. Zaczynamy rozmawiać o koncercie w Brighton, o samej miejscowości
w jakiej się znajdujemy, wspominamy o Berlinie, o tym, że następnego dnia
spotkamy się w Bournemouth na M&G, gdzie mamy masę prezentów dla nich, że
miło nam go poznać, że miło jest mieć takich fanów. Robimy sobie kilka
pamiątkowych zdjęć, do których Nathan cierpliwie pozuje.
Nasze spotkanie kończy się słowami do zobaczenia jutro.
Podbudowane tych spotkaniem i jego życzliwością (którą w
końcu nam okazał), łagodniej podchodzimy do porannych zdarzeń. W końcu jak
długo można się gniewać na takiego słodziaka? ;)
Wkrótce do hotelu wraca także Max. W końcu muszę wspomnieć
także i o tajemniczej blondynce, która pojawiła się tego dnia u jego boku, jak
i dzień wcześniej na koncercie. Amy Willerton bo tak nazywa się ów dama,
najprawdopodobniej jest nową dziewczyną Maxa. W Anglii znana jest jako modelka
i Miss Universe Wielkiej Brytanii roku 2013. Para poznała się
najprawdopodobniej na jednej z imprez. Na
razie nie jest to oficjalny związek, ale na wyspach już się o tym mocno
plotkuje. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak trzymać kciuki, aby się udało!
Max ponownie przeprosił, że nie może nam poświęcić dużo
czasu tłumacząc, że jest Dzień Matki dlatego chciałby ten czas spędzić z
najbliższymi. Mimo to zatrzymał się przy nas na krótką pogawędkę i oczywiście
kilka pamiątkowych zdjęć.
Po tym, jak usłyszał, że wśród nas są Włoszki rzucił ‘ciao’.
Na co od razu zapytałyśmy czy zna jakiś zwrot po polsku, kiedy usłyszałam, że
nie od razu postanowiłam go czegoś nauczyć. Poprosiłam o to aby powtórzył ‘kocham
cię’, na początku zrobił to z niewielką rezerwą, dopiero, kiedy
przetłumaczyłyśmy co oznacza ten zwrot, zaczął chętniej go powtarzać, co zrobił
jeszcze 3 razy (niestety żadna z nas nie zdążyła tego nagrać). Także i z Maxem
porozmawiałyśmy na temat naszej wizyty podczas Coke Festival of Happiness w
Berlinie oraz tego, że Kasia była wtedy jego HV girl, nawet stwierdził, że to
pamięta :D Mówiłyśmy także o tym, że jesteśmy tu specjalnie na 3 ich koncerty,
że widzimy się następnego dnia, że mamy dla nich fantastyczne prezenty (nie
wiem czemu od razu obie zwróciłyśmy szczególną uwagę na polską wódkę :D).
Następnie Max zrobił sobie z nami zdjęcia, a potem pożegnał się z nami i wrócił
do hotelu.
Całkowicie usatysfakcjonowane pożegnałyśmy się z Włoszkami i
udałyśmy się w stronę centrum miasta, aby znaleźć jakieś połączenie do Londynu.
Oczywiście tu już musiałyśmy mieć mniej szczęścia i tuż przed nosem uciekł nas
pociąg, a na następny musiałyśmy czekać ponad godzinę. W tym czasie każda z nas
rozpamiętywała wydarzenia minionego dnia, z nadzieją wyczekując kolejnego
spotkania z chłopcami. Po dość długiej podróży, wielu emocjach tego dnia,
przybyłyśmy do Londynu, gdzie totalnie odpuściłyśmy sobie wieczorne zwiedzanie
miasta i udałyśmy się wprost do hotelu.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz